Cudownym jest czytając jakąś książkę odkryć coś, co koresponduje z czymś głęboko schowanym w duszy. Taki moment “ach”, gdy w zachwyceniu łapie się powietrze – “no tak, przecież ja tak samo czuję, myślę...” Poczucie uniwersalizmu odczuć, poglądów i zwykła, prosta radość.
Słowa Eliade, które zaraz przytoczę przeczytałam pewnego zimowego wieczoru na początku piątego miesiąca wyprawy do Gruzji, w małej wiosce przysypanej śniegiem, gdzie nocą można było podróżować na tablecie przez świat książek i własnych myśli. Gdzie było można nie zważając na wyjące na zewnątrz wilki zanurzyć się we własną, zimową introwertyczność...
Fascynacja podróżami pozostaje w związku nie tylko z odkrywaniem nowych przestrzeni, form i kolorów – lecz także z reaktualizacją różnych osobistych “czasów”. Im dłużej żyję, tym częściej mam wrażenie, że podróże mają miejsce równolegle w czasie i w przestrzeni. Jakiś pejzaż, ulica, wydarzenie mają oczywiście swój własny, świeży urok, lecz jednocześnie stanowią sygnał wywoławczy niezliczonych drobnych wspomnień – czasem pozornie bez najmniejszego znaczenia, jednak wzruszających i w końcu cennych; i tak właśnie odzyskuje się zapomniane czy zaniedbane fragmenty “osobistej historii”.
W jakiś sposób, przemierzając znane czy nieznane przestrzenie, podróżuję jednocześnie w przeszłości, w mojej własnej “historii”. W tej anamnesis sprowokowanej przemieszczaniem się, sycącej się nim, najbardziej zachwyca mnie jej spontaniczność; nie można z góry przewidzieć, który fragment przeszłości czeka na mnie na końcu ulicy, którą właśnie idę. Kiedy wchodzę do jakiejś katedry, nigdy nie wiem, czy spotkam tam wspomnienie innych, widzianych kiedy indziej świątyń – czy też przypomnę sobie jakąś książkę albo człowieka, o którym nie myślałem dziesiątki lat, czy może wreszcie powróci do mnie dawna melodia albo zapomniana rozmowa.
Oznacza to między innymi, że “Dziennik podróży”, jeśli przyjąć, że osoba, która go pisze, próbuje uchwycić przynajmniej część z tego, “co jej się przydarzyło” – musi upodobnić się do notatnika zawierającego fragmenty autobiograficzne. Czyżby chodziło tylko o to, o odzyskanie przeszłości? Nie wykluczam, że mamy tu do czynienia z procesem o wiele bardziej skomplikowanym i subtelniejszym, z podróżą przez pejzaże, formy, kolory, wywołującą ciąg skojarzeń równie cennych dla sekretnej historii duszy, jak w psychoanalizie Junga asocjacje pojawiające się przy słuchaniu pewnych słów, imion, mitów czy legend lub przy kontemplacji pewnych obrazów czy rysunków.
– Mircea Eliade: Religia, literatura i komunizm – Dziennik emigranta
Publikowane w serwisie Oblicza Gruzji teksty, tłumaczenia, adaptacje, zdjęcia i grafiki mają swoich autorów. Jeśli chcesz je wykorzystać i/lub rozpowszechnić we fragmentach lub w całości, to zapoznaj się wcześniej z naszymi zasadami udostępniania treści.