Jak wypiekałam swój pierwszy chleb szoti
Jest głód to i chleb się znajdzie...
Byliśmy głodni i to całkiem solidnie. Mieliśmy ochotę na coś prostego i gruzińskiego. Pierwszy ogląd okolicznych sklepików – nic specjalnego nie wpada w oko, szukamy dalej...
Schodząca w dół wąska uliczka a w prześwicie, na jej końcu, górująca nad miastem odrestaurowana twierdza. Rozglądamy się na boki, co przyciągnie naszą uwagę...
Najpierw wypatruję trzy nieduże kvevri przed sklepem otwieranym na żądanie – wystarczy zadzwonić. Dzwonimy – przychodzą dwie sympatyczne panie, które zapraszają nas do środka gdzie króluje wino z Kachetii. Są też kamionkowe rogi do wina, które od razu fotografujemy.
Po przedstawieniu się i kilku pytaniach zostajemy poczęstowani winem – dobre! Dostajemy też adres producenta a na odchodne całą butelkę gruzińskiego wina. Śmieję się, że zaczęliśmy biblijnie – wino już mamy, przydałby się jeszcze chleb...
Przyjdźcie i jedzcie mój chleb i pijcie moje wino
– biblijna Księga Przysłów
Przechodzimy kilkanaście metrów dalej, z lewej strony ulicy na prawą i w zaułku wypatruję tuż nad chodnikiem otwarte okno, z którego roznosi się zapach świeżego chleba – odkryliśmy niewielką piekarenkę jakich w Gruzji wiele. Zaglądam do środka, zagaduję czy możemy popatrzeć na wypiekanie chleba i zrobić kilka zdjęć. Jurij i Mariam z uśmiechem zapraszają nas do środka – tak, oczywiście. Od razu też zostajemy poinformowani, że tone (okrągły piec do pieczenia) w tej piekarence jest największym w Achalcyche.
Kolejna godzina to asystowanie przemiłym piekarzom w ich codziennej pracy. Jurij chwali się, że potrafi zrobić 100 szoti w pół godziny. Obserwujemy go przy pracy i rzeczywiście błyskawicznie rozciąga i formuje ciasto w księżycowaty kształt z szerokim brzuchem i dziurką pośrodku. Dzięki temu chleb shoti ma dwa chrupiące rogi, pełniejszy, bardziej puchaty środek i dziurkę ułatwiającą nie tylko wyjęcie go z pieca, ale przede wszystkim zapobiegającą nadmiernemu “opuchnięciu”.
Uformowany chleb jest przyklejany do ścianki rozgrzanego pieca, potem kolejny, kolejny i kolejny – w kilku rzędach. A piec rozgrzany, gorąc z niego bucha. Przy ostatnim rzędzie Jurij tak przechyla się z deseczką z chlebem, że tylko same nogi sterczą w powietrzu. Gimnastyka przy piecu – wprawny ruch, lekkie dociśnięcie i chleb przyklejony a Jurij wynurza się z tone by za chwilę rozciągnąć na podkładce kolejne szoti, które jak poprzednie wyląduje w gorącym brzuchu pieca.
W pewnym momencie pyta czy chcę spróbować – oczywiście, że chcę! Tłumaczy i pokazuje jak mam rozciągnąć ciasto a następnie prowadzi do tone i pokazuje jak mam przykleić uformowane ciasto do ścianki pieca – próbuję i... ciasto ląduje na dnie pieca. Jurij śmieje się i zachęca do kolejnej próby. Tym razem udaje mi się z jego lekką pomocą – mój pierwszy szoti!
Mariam czuwa przy piecu z dwoma kijami – jeden z haczykiem do wyciągania chleba, drugi z łopatką do jego podważania. Gdy na chlebie zaczynają się pojawiać rumiane plamki to znak, że jest gotowy i pora go wyciągnąć. Cały proces trwa może 10 minut a szoti jeden po drugim lądują na tacy a następnie na drewnianych półkach.
Co jakiś czas przez okienko, prosto z chodnika ktoś zagląda i prosi o chleb. Część jest rozwożona do okolicznych sklepów i na rynek.
Chleb wypiekany jest od rana do wieczora partiami – jak kończy się jedna, to kolejna trafia do pieca, dzięki temu o każdej porze jest świeży. Gdy jedna partia jest pieczona, to w tym samym czasie wielkie, mechaniczne mieszadło wyrabia nowe ciasto – by odpowiednio dojrzało i wyrosło proces jest kilkakrotnie przerywany. Potem rwane kawałeczki ciasta są ważone a następnie umieszczane pod płótnem do wyrośnięcia skąd trafiają w sprawne ręce Jurija – piecze on chleby od 4 lat i, jak mawiają nasi znajomi z Achalciche, ma do tego rękę.
Mariam dopiero od 2 miesięcy asystuje w piekarni i jeszcze czasem jakiś chleb ucieknie jej z haka spadając na dno pieca. Jej mąż jest emerytowanym oficerem – mieszkała z nim w wielu krajach, w tym 6 lat w Polsce.
– Dzień dobry, dziękuję, proszę, ile proszę pani – rzuca polskie słowa. – Słupsk, Legnica, Wrocław – podaje nazwy miast, w których stacjonował mąż. – Bardzo lubię Polaków, dobrze nam tam było.
Mąż, który chwilę później wchodzi do piekarenki potwierdza jej słowa:
– Tak, bardzo lubię Polaków – i dodaje – przyjdźcie do nas w gości...
Publikowane w serwisie Oblicza Gruzji teksty, tłumaczenia, adaptacje, zdjęcia i grafiki mają swoich autorów. Jeśli chcesz je wykorzystać i/lub rozpowszechnić we fragmentach lub w całości, to zapoznaj się wcześniej z naszymi zasadami udostępniania treści.
Spodobało ci się? Podziel się z innymi...
- Always plus aktywny węgiel to najlepszy filtr do wody
- Fabryka sera w Saqdrioni, czyli sulguni u Lewana i Cezara
- Jak wypiekałam swój pierwszy chleb szoti
- Jak żyć z pieniędzmi w zgodzie
- Mandarynkowy sezon w Gruzji
- Meschetyjska nostalgia zaklęta w białej kukurydzy
- Opowieść z czarnym pchalem w tle - w gościnnym domu Nodara i Nazi
- Szkoła tam, gdzie Ojciec, Syn i Duch Święty mówią dobranoc
- Toast za Stalina
- Wigilijna noc przed gruzińskim Bożym Narodzeniem
- Za pokój w duszy i między narodami
- Zajrzyjmy do spiżarni w górskiej wiosce Adżarii