Kobieta z wioski - między tradycją a telenowelą

Wędrowanie po Diunie

Gruzińskie drogi - górskie serpentyny w rejonie WardziWpinaczka na przełaj pod góręSłońce grzeje, pot z nas spływa a droga serpentynami wije się pod górę. Od czasu do czasu schodzimy z traktu i idziemy skrótami. Ciekawe są te skróty – miejscami bliskie pionu zbocza, po których wspinamy się zapierając o kamory, chwytając krzaków i drzew. Czasami pełzniemy na czworakach. W połowie drogi do szczytu zaczyna nam brakować wody. Cholernie chce się pić! Boli mnie użądlona przez pszczołę i spuchnięta dłoń. Przez zaciśnięte zęby żartuję, że w tak forsownym marszu wypocę wszystkie toksyny… tylko muszę wodą podlać.

Kierowcy zjeżdżającej w dół demobilowej ciężarówki dają nam dwa jabłka i pocieszają, że już blisko do wody. Jak te jabłka wspaniale smakują, cudownie soczyste i słodkie… Jeszcze jedno podejście i jest woda! Kaskadami, z łoskotem toczy się po zboczu – cudowna, zimna, upragniona.

Ciężarówka z demobilu na gruzińskiej drodzePotok przy drodzeWidok na dolinę rzeki Kury w pobliżu Wardzi (1)

Tuf wulkaniczny w okolicach WardziChwila odsapu i ponowne pięcie się w górę. Jesteśmy zmęczeni, spoceni, ale pełni radości. Przed nami wspaniałe widoki, warte całodziennej wędrówki. Robimy zdjęcie za zdjęciem, łapiemy ulotne chwile. Nasycamy się ciepłem słońca, widokami, ciszą, atmosferą – to w nas pozostanie na długie, zimowe miesiące. Obserwujemy zbocza wypatrując minerałów lub skamielin. Intrygują nas faktury i kolory wulkanicznego tufu, którego tu pełno. Na drodze martwy, przeszło metrowy wąż, kawałek dalej gigantyczny pająk. Dzień wędrówki, dzień ucieczki od cywilizacji, dzień wolności…

Widok na dolinę rzeki Kury w pobliżu Wardzi (2)Panorama okolic Wardzi - skalnego miasta-monasteru (1)Panorama okolic Wardzi - skalnego miasta-monasteru (2)

Surrealistyczny krajobraz pustynno-księżycowy jak z “Diuny” Franka Herberta. Bezdrzewne góry, pofałdowane zbocza, cienie światła wyolbrzymiające przestrzeń. A my zapatrzeni, zadziwieni, urzeczeni.

Góry w okolicach Wardzi, Samcche-Dżawachetia (2)Zdjęcie krowy pasącej się w górach Małego KaukazuGóry w okolicach Wardzi, Samcche-Dżawachetia (1)

Coraz więcej potoków na zboczach – już nie boimy się, że braknie nam wody. Powoli docieramy do szczytu wąwozu. Dalej czeka na nas szeroka, prosta równina na wysokości przeszło 1500 metrów. Suchy step, czasami przerywany sztuczną linią czterdziestoletniego, równo posadzonego skrawka lasu. Do czasu najazdów tureckich były tu ogromne połacie lasów. Wzniecone bezmyślnie pożary unicestwiły drzewostan i wyjałowiły setki kilometrów górskiej gleby. Potem erozja, wiatry, deszcze i żar słońca dokończyły spustoszenia, doprowadzając do zmiany klimatu i tworząc niedogodne warunki dla roślin. Można ponownie zalesić góry, ale wymaga to czasu, środków oraz dużego nakładu pracy. Znacznie łatwiej było lasy zniszczyć, niż je teraz wskrzesić.

Zdjęcie górskiego płaskowyżu o zmierzchu, Samcche-Dżawachetia

Czyżby to przestroga dla współczesnego człowieka, by zastanowił się nad tym, co czyni? Zanim będzie zbyt późno…

W wiosce pośrodku stepów

Chłopiec jadący konno po wodęZ naprzeciwka nadjeżdża na koniu ośmio-, może dziewięcioletni chłopiec wiozący worek plastikowych butelek na wodę. Jak dowiadujemy się później, w wiosce od trzech tygodni nie ma wody i trzeba ją dowozić… Tutejsze dzieci poznają trudy życia dość wcześnie. Dowiadują się czym jest odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale także za rodzinę. Chłopiec jest nas bardzo ciekaw. Przez chwilę rozmawiamy, potem pokazuje nam drogę.

Dochodzimy do wioski, przed nami bezdrzewna równina a w oddali stada bydła. Przed pierwszym domem osiołki patrzące na nas z zaciekawieniem. Próbujemy im zrobić zdjęcia, ale wykręcają pyski na wszystkie strony. Z domu wychodzi kobieta z dzieckiem na rękach. Patrzy na nas, uśmiecha się i zaprasza na kawę. Stawiamy przed domem plecaki i wchodzimy do kuchnio-jadalni. Niskie, ubogie pomieszczenie. Metalowe łóżka, stół, odrapane ściany i… na honorowym miejscu telewizor.

Gruzińska wioska Apnia w regionie Samcche-DżawachetiaOsiołki przy furtce, wioska Apnia

Kobieta z wioski Apnia z córeczkąMłoda mężatka opowiada co oglądała – telenowelę. Akcja rozgrywała się w wielkim mieście. Sklepy, samochody, wieżowce i duuużo pieniędzy. Pyta, czy my też mieszkamy w takim mieście. Pożądliwość w oczach i ciekawość. Jesteśmy żywą konkurencją dla telewizora. Zostaje wyłączony.

Babuszka z wioski ApniaPo godzinie schodzą się pozostali domownicy. Prym wiedzie starsza, bezzębna, ale za to o szelmowskim uśmiechu, babuszka. Jest wspaniała! Dyryguje przygotowaniami do kolacji, krząta się. Co chwila na kogoś pokrzykuje a zwłaszcza na brodatych wnuków, którzy rozsiedli się przy stole w brudnych kufajkach. Pokazuje na nas i każe im się przebrać – przecież goście są… Wszyscy się krzątają. Ktoś przynosi owoce i orzechy. Potem świeżo udojone mleko. Młoda kobieta rozpala pod piecem. Używa do tego szyszek i suchej stepowej trawy. Dokłada placki wysuszonego, pozbawionego zapachu nawozu. Tutaj nie ma drewna na opał, więc trzeba sobie radzić inaczej.

Sterta wysuszonego nawozu do opalania, region Samcche-DżawachetiaWzorem Ormian do opalania używa się wysuszonego, bydlęcego łajna. Zebrane z pola stoi miesiącami na słońcu i wietrze tracąc amoniak. Potem uformowane w prostokątne brykiety jest gotowe do użycia. Ma podobno bardzo wysoką kaloryczność, lepszą od drewna a trochę niższą od węgla. Na rozpalonej blasze pieką się chaczapuri i ziemniaki z warzywami. Prosta, dobra wieczerza. Jest nas przy niej z dwanaście osób. Opowiadają o sobie a nas wypytują o drogę, którą przebyliśmy, o nasz kraj, miasto, rodzinę…

Piec kuchenny i gruziński kotTak to właśnie wygląda na Kaukazie – bez względu, czy trafisz na Gruzina, Azera, Ormianina, czy inną z wielu tutejszych nacji. Większość od razu po pierwszych słowach zaprasza cię do domu. Jeśli okażesz się interesującym rozmówcą biesiadowanie zamienia się w wielogodzinną ucztę połączoną z noclegiem u zadowolonych z gościa gospodarzy. Tak było wielokrotnie z nami – chwila rozmowy przed domem lub w drodze i już mamy zapewniony nocleg i wyżywienie. To rodzaj wymiany – ty przynosisz wieści ze świata a za to jesteś goszczony. Taki prototyp współczesnych mediów: radia, telewizji i Internetu. Najbardziej naturalny, bo bazujący na osobistych kontaktach.

Niestety, obecne czasy i pęd Wielkiego Miasta oraz wszechobecne media zastępują te żywe, serdeczne kontakty. Oferując w zamian namiastkę w postaci złudzenia, że “jest się na bieżąco”. We wszystkich odwiedzanych miejscach widzieliśmy u wielu ludzi duże przywiązanie, wręcz nałóg oglądania, słuchania i czytania tzw. wiadomości. Mało kto zaś zastanawiał się na ile te wiadomości są preparowane i szykowane tak by wywołać taką, a nie inną reakcję. Kształtowanie masowej opinii jest tak samo straszne jak kształtowanie masowego gustu i zapotrzebowania na dany towar lub usługę. Moda, trendy, zabijanie indywidualności, “komercjalizm” - wszystko to krąży wokół “wielkiej” polityki i finansów.

Nasze podróże otwierają oczy na wielobarwność i różnorodność świata, a wywołują alergię na masową papkę. Zmuszają do samodzielnego myślenia, oceniania, wartościowania, do filtrowania wszystkiego przez siebie.

Tradycja służy zachowaniu porządku świata. Jeśli ją złamiemy, świat się skończy.
Paulo Coelho, Piąta góra

Reportaż z Gruzji na podstawie Dziennika Wyprawy, 10 październik 2007.