Mery i jej sery

Portret literacki Meri Kvitsiani [retusz artystyczny Adam Bińkowski]Trudno mi pisać o Mery, bo trudno jedną historią ująć ogrom emanującego z niej ciepła wewnętrznego i tragedii, których doświadczyła. Dotykanie jej tematu to jak zetknięcie z antyczną tragedią – żona, matka, siostra, obywatelka, pielęgniarka, mądra kobieta, kobieta pogodzona i niepogodzona, kobieta naznaczona wojną, kobieta, która ma klucze...

Ktokolwiek będąc w Edikilisi będzie chciał zwiedzić jedną ze starych cerkiewek pamiętających wiele pokoleń tutejszych Greków może zapytać o to, u kogo są klucze. Tak pewnie trafi do Mery Kwicjani.

Od dawna szykowałam się by ująć spotkanie z nią w portret literacki, ale nie umiałam tego zrobić. Folder z materiałami o jej rodzinie pęczniał a ona sama się wymykała. Nie można było jej oddzielić od tła, czyli historii siedmioletniej walki o zachowanie Kodorskiego Wąwozu i niejednoznacznej postaci jej brata Emzara – wodza i bohatera według jednych lub klanowego watażki i przestępcy według innych. I nagle przeglądając folder z jej zdjęciami zrozumiałam – żadnego komplikowania. Po prostu – Mery i jej sery! Wezmę to, co najprostsze, codzienne, powszednie. Głębszych warstw każdy musi poszukać sam dla siebie...

Dom Mery jest pełen suszących się ziół, porozkładanych i rozwieszonych wszędzie gdzie się da. W spiżarni są konfitury i słoje przetworów, w sadzie jabłka, w ogrodzie warzywa. Świnki są na mięso, krowy dają mleko, owce wełnę. Przed domem stoi ława i stół dla gości. Mikroświat uporządkowany – bez wojen, choć nadal ze strachem. A na lęk najlepsze są praca i przyroda – one leczą duszę.

Półka z przetworami MerySpiżarnia i suszarnia ziół, przypraw, owoców

Jak się zaczęła historia z Mery

Z Księgi Wyprawy – jesień 2006 roku

Mijamy wioskę, wchodzimy na pustą szosę i czekamy na pojawienie się jakiegoś pojazdu. Anna na drodze Tsalka - Edikilisa, GruzjaAnia nie czuje się najlepiej – boli ją głowa i żołądek. Pewnie po wczorajszej wodzie z niepewnego źródła. Wieje zimny wiatr a przez długi czas nie zatrzymuje się żaden samochód. Ania czuje się coraz gorzej – ma dreszcze, skurcz szyi i karku. – Dominik

A ja mam swoją teorię, że to spotkanie z Mery próbowało się zapowiedzieć w tak dziwny sposób.

Nie mogłam rzeczywiście ruszyć się z bólu. Usiadłam na plecaku i powiedziałam, że na razie nie zatrzymujemy żadnego samochodu, bo nie dam rady rozmawiać. Niepotrzebnie tak się zastrzegałam – i tak nic po pustej drodze nie jechało. To znaczy jechało... jeden samochód, ale w przeciwną stronę. Z siedzącą obok kierowcy kobietą. Spojrzałyśmy na siebie a dokładniej to ona jakby skłoniła mnie do otworzenia oczu.
Autostop z MeryPodobno pomyślała wtedy:
Żeby ci ludzie jeszcze byli na drodze jak będę wracała do domu.

Przypadków nie ma; to, co jawi się nam jako ślepy traf, pochodzi właśnie z najgłębszych źródeł.
Friedrich Schiller

Minęły dwie godziny a ból nagle zelżał i to na widok nadjeżdżającego samochodu. Ten – żaden inny! Natychmiast się podniosłam. Nie potrzebowałam machać ręką, bo i tak samochód hamował by się przy nas zatrzymać. Była w nim ta sama kobieta, której spojrzenie zapamiętałam. To była Mery...

Dom Mery i historii szmery

Wchodzimy do jej domu – duży, dwupiętrowy budynek a w nim ona sama jedna i dwa psy. Już na wstępie mówi nam, że możemy zostać u niej na noc. Jest wczesne popołudnie i jeszcze długa droga przed nami, ale Ania natychmiastowo zakochuje się w jej domu Suszone przyprawy i ziołapełnym przypraw, ziół i spiżarni pełnej smakołyków. Ja też bez większego żalu zgadzam się zostać. Niektórzy ludzie mają po prostu wyryte na twarzy ślady ciekawej przeszłości – zaintrygowała mnie jej osoba i chciałem dowiedzieć się o niej więcej. Zjedliśmy wspaniały obiad – ciepłą zupę, sery, miód i ostre przyprawy. Ani od razu się polepszyło, czuliśmy się jak w raju. – Dominik

Potwierdzam – byłam przekonana, że z tego domu nie zamierzam się ruszyć zanim nie usłyszę historii tej kobiety.

Nasza gospodyni powiedziała nam, że w wiosce od dwóch tygodni nie ma prądu. Elektrownia zatrzymała dopływ ze względu na nieuregulowane rachunki niektórych mieszkańców – nieważne, że większość z nich, w tym Mery, regularnie płaciła. Wioska, jak nam powiedziano, jest bardzo biedna – zimą są wielkie problemy z ogrzewaniem i przejazdem do innych miejscowości przez śnieg. – Dominik

Wioska Edikilisa, Dolna Kartlia, Gruzja

To dusza czyni ludzi bogatymi.
Seneka

Edikilisa to mała wioska a jej rejony zwane są przez tutejszych Małą Syberią – z tą różnicą, że brakuje tu lasów i drewna na opał. Mieszkańcy ledwo wiążą koniec z końcem a Mery – “najbogatsza” w wiosce – pomaga im we wszystkim. Na oko ma pięćdziesiąt kilka lat, straciła syna i męża w wypadku. Zostały jej dwie córki żyjące w Tbilisi. Ona sama nie chciała żyć w mieście. Po wygnaniu z Abchazji, która jak sama mówi, była rajem na Ziemi, wybrała życie tutaj – w wiosce opuszczonej przez Greków.

Siedzieliśmy na tarasie, grzejąc się w ostatnich promieniach jesiennego słońca. Mery opowiadała o Grekach, którzy stąd wyjechali. Bazylika grecka w wiosce Edikilisa, Dolna Kartlia, GruzjaPoszliśmy z nią do jednej z cerkiewek, którą się opiekuje. Była cała wypełniona ikonami, ołtarzykami domowymi i obrazami świętych. Mnóstwo obrazków, niektóre piękne i oryginalne, inne jakby odpustowe – rażące sztucznością i kolorystyką i jeszcze inne – obrazki wykonane dziecięcymi rączkami. W ramach, ramkach i rameczkach. Jedne całe, inne wyszczerbione, uszkodzone...

Domowy ołtarzykOpuszczając wioskę Grecy sprzedawali domostwa i dobytek a to, co nie znalazło nabywcy za pieniądze, rozdawali chętnym. Ale co zrobić z religijnymi artefaktami? Nabywcy domostw to głównie muzułmańscy osiedleńcy z Adżarii – im czczenie wizerunków świętych wydaje się świętokradztwem i naruszeniem zasad wiary. Wyrzucić trudno a zabrać nie ma jak.

Tak powstała ta dziwna kolekcja – zapis ludzkiej wiary i szukania pocieszenia. Nie lubię dewocjonaliów i religijności zaklętej w gadżetach, ale atmosfera w tej cerkiewce była dziwna. Te koślawe obrazki towarzyszyły życiu codziennemu wielu rodzin i poprzez nie był jakby kontakt z ich nadziejami i lękami, narodzinami i umieraniem. Była to pamiątka po całej grupie etnicznej, która nagle, po wielu dziesiątkach a czasem i setkach lat wspólnej egzystencji, zniknęła.

Emzar – nostalgia Kodorskiego Wąwozu

Wieczór z opowieściami w domu MeryWieczorem siedzieliśmy w wielkiej, ciepłej kuchni przy piecu z żywym ogniem. Było też światło – tego wieczoru dom Mery był jednym z dwóch w całej wiosce, w którym było jasno. Sąsiadowi Mery udało się naprawić prądnicę na naftę, która dobrze wysłużona często się psuła. W izbie przybywało ludzi – dwie młode nauczycielki, ich matki, młodsza siostra jednej z nich, żona sąsiada z małym dzieckiem – co chwilę ktoś dołączał. Któryś z mężczyzn próbował ustawić kanały satelitarnej telewizji a gdy to się nie udało jedna z nauczycielek wzięła z szafki kasetę wideo i pokazała piękny teledysk nakręcony w ośnieżonej Swanetii. Wszyscy jakby posmutnieli, łzy pokazały się w oczach Mery...

Potem ujrzeliśmy teledysk z gruzińskim folklorem, w którym udział brał młodszy brat Mery grający wojownika na koniu. Jak nam później powiedziała, brat był patriotą i zasłużonym dla kraju bohaterem wojennym. Sporo zrobił dla ludzi swej wioski pomagając im przenieść się tu z Abchazji i zakładając jedyny w okolicy sklep. Nigdy nie pogodził się z utratą ojczyźnianej ziemi a po konflikcie z obecnym prezydentem stanął na czele zbuntowanego batalionu walczącego w Kodorskim Wąwozie. Obecnie ukrywa się w północnych górach Kaukazu, gdzie uprawia partyzantkę i jest wyklętym przez państwo rebeliantem. Mery nie widziała go od 2 lat, od czasu do czasu słysząc jakieś wieści o nim w telewizji.
Dominik

Swańska wieża na tle gór Kaukazu (Gustav Radde)Podczas kolejnych tygodni podróży wielokrotnie zetknęliśmy się z nazwiskiem Kwicjani, zwłaszcza w Swanetii. Jeszcze inny obraz się wyłaniał i równie niejednoznaczny. Pobrzmiewały echa starań Swanetii o uzyskanie autonomii podobnej do tej, jaką cieszy się od lat Adżaria. Portrety Swanów (Gustav Radde)Były opowieści o roli górskich klanów w polityce państwa i ich przywódcach nie zawsze szlachetnie sobie poczynających, ale także o tych, którym nadmierny interwencjonizm państwa przeszkadza, bo mają lepsze pomysły niż okradanie ubogich rejonów na rzecz reprezentacyjnej stolicy. Ot, takie rozważania i dyskusje przy winie... Dla mnie, Polki, było to bardzo swojskie: liberum veto, “szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”, złota wolność szlachecka i ten Emzar jak Kmicic – narwany i honorowy, wyczerniony i wybielony...

Nie żyłem po to, by układać wiersze czy wygłaszać kazania, czy malować. Ani ja, ani żaden inny człowiek nie po to istniał. Wszystko to było jedynie uboczne. A prawdziwe powołanie każdego polegało na jednym tylko: na odnalezieniu samego siebie. I skończyć mógł jako poeta lub wariat, jako prorok lub zbrodniarz - nie jego to była sprawa i w końcu pozbawiona znaczenia. Jego sprawą było znaleźć własny los - nie byle jaki - i przeżyć go w pełni, całkowicie, bez załamania. Cała zaś reszta była połowiczna jedynie, była próbą ucieczki, była nawrotem do ideałów mas, adaptacją i lękiem przed własnym wnętrzem. – Hermann Hesse, Demian

A jednak życie toczy się dalej...

Gospodarstwo Mery

Poranek u Mery. Jest po 8-ej, gdy wygrzebujemy się z ciepłego łóżka. Na dworze zimno i szaro. Schodzimy na dół. Mery już się krząta – ciepło i w piecu miło się pali. Przed pójściem do pracy wpadła na pogawędkę jedna z tutejszych nauczycielek i się z nami wita. Siadamy blisko pieca, jak przytulnie, jak miło... Poranna kawa po gruzińsku, jak zaznacza Mery – parzona w tygielku, z cukrem. Być może to, co u nas nazywa się kawą turecką jest kawą kaukaską, gdyż taką parzoną w tygielku i podawaną w maciupkich filiżankach, częstują nas zarówno w gruzińskich, azerbejdżańskich, jak i ormiańskich domach.

Wchodzi druga nauczycielka – żegnamy się. One idą do szkoły uczyć dzieci. Jest sto kilkadziesiąt dzieci i 23 nauczycieli. Bardzo niskie zarobki – 80 lar – ciężko za to przeżyć...

Po ich wyjściu Mery zaczyna przygotowywać chaczapuri i mamałygę, którą nam wczoraj obiecała. Mąka, zaczyn drożdżowy – szybko zagniata ciasto i rwie na placki, nakłada ser, zalepia i Pieczenie chaczapurikładzie na blachę pieca. Jestem urzeczona jej przysmakami, ziołami, serami – o wszystko wypytuję. Z grubsza już wiem jak robić ser sulguni... Mery robi bardzo dużo własnych produktów – serów i przypraw. Korzystają z tego goście, rodzina a może i część idzie na sprzedaż? Wiemy, że na przednówku dawała jedzenie tutejszym biednym rodzinom, głównie adżarcom, jak ich nazywa, czyli muzułmańskiej ludności południowo-zachodniej Gruzji, której część napłynęła na te tereny w miejsce Greków, którzy wybrali repatriację.

Siadamy do śniadania – jest mamałyga z serem i gorące chaczapuri, zajadam się konfiturą z malin i piję gorące zioła.

Mery robi ser sulguni (1)Mery robi ser sulguni (2)
Mery robi ser sulguni (3)Mery robi ser sulguni (4)

Jesienią kolejnego roku w Edikilisi

Pytamy o drogę do jej domu. Każdy ją zna, więc wskazują nam kierunek. Spęd na wieczorny udój, wioska Edikilisa, GruzjaMijamy stada krów schodzące z pastwisk na wieczorny udój i już jesteśmy przed domem Mery. Ujadaniem witają nas trzy pieski a po chwili z domu na przeciwko przychodzi mężczyzna, który wiózł nas rok temu. Idzie zawołać Mery. Witamy się i słuchamy nowin.

Wiele smutnego jest w tym powitaniu. Widać, że Mery dokucza samotność i jak bumerang powraca pytanie:
Boże, dlaczego to wszystko mnie spotkało?

Teraz jednak jest radość powitania i długiej rozmowy. Dotąd aż nam się zaczynają zamykać oczy. Dostajemy, tak jak rok wcześniej, pokój na piętrze i te same ogromne łóżka.

Dwa dni u Mery – dni odpoczynku, czy dni refleksji?

Mery w sadzie

Chyba raczej to drugie. Proste czynności dnia codziennego przeplatane długimi i trudnymi rozmowami. Czający się w powietrzu niepokój, a na dnie duszy pełzające wspomnienia. Wola walki, ale i zniechęcenie, zwątpienie, marazm...

Robimy wspólne, proste posiłki. Przemek na jabłoni zrywa jabłkaPrzemek wspina się po jabłonkach zbierając jabłka na zimę, której dyszący oddech czuć tu już każdego ranka i wieczora. My robimy ziemniaczane placki, które tutaj z mazoni i serem smakują zupełnie inaczej niż z konfiturami u Awto w Achalciche. Placki to nasza polska kultowa potrawa, którą potrafimy szybko i łatwo zrobić w każdych warunkach. Mery raczy nas jak zwykle cudownymi serami własnej produkcji.

Te dwa i pół dnia mijają nie tak szybko jak poprzednie w trasie. Życie na wsi jakby zatrzymuje lub zwalnia czas. Nie ma takiego pędu. Jednakże nie czuję się tam zupełnie spokojna i zrelaksowana. Może to trudne rozmowy – o śmierci, o wojnie, o przeżyciach Mery w Kodorskim Wąwozie, o tęsknocie, o samotności. A może odczuwalny wyraźnie niedobór tlenu i ociężałość głowy trwająca cały dzień? Jesteśmy na 1600 metrów, ale wokół nie ma prawie lasów. Ogromne połacie gór i równin, po których tylko pędzi wiatr. Brak drzew = brak tlenu. Ludzie tutaj przywykli, mnie zaś jest ciężko i wspominam pełny oddech w Adżarii i Swanetii.

Syn i mąż Meri KvitsianiMery opowiada o 7 latach walki w Kodori, gdzie byłą sanitariuszką (jest pielęgniarką), kucharką, gospodynią domową, pracownikiem przy stadach krów. Ciągle w niepokoju, czy najbliżsi wrócą z kolejnej utarczki. Ciągły niepokój o syna, męża, aż wreszcie zwieńczenie niepokoju – ich tragiczna śmierć. Tuż po wojnie – w wypadku drogowym. Oczy Mery tym razem były bardzo smutne i pełne niepokoju o przyszłość. Gruzja w przededniu zmian...

Drugiego dnia pod wieczór Mery naszykowała dla mnie zioła i przyprawy. Zawinęłam i schowałam do plecaka pachnącą paczkę – my też będziemy wspominać i czuć Gruzję przez wiele miesięcy. Anna z Mery w sadzieChcę zrobić coś dla Gruzji. Czuję, że to część mojej Drogi...

To, co możesz uczynić, jest tylko maleńką kroplą w ogromie oceanu, ale jest właśnie tym, co nadaje znaczenie Twojemu życiu. – Albert Schweitzer

Tekst powstał na podstawie dzienników wypraw z lat 2006 i 2007.

Oglądany u Mery teledysk można pobrać ze strony svaneti.ru (→ ZIP 11MB).